Dostaliśmy samochód. Nie że na zawsze i nie że w prezencie. Dostaliśmy auto od Trolla, który je sobie przywłaszczył i którym jeździ do pracy, żeby potem przez cały dzień mogło tam stać i nic nie robić. Chociaż nie, Troll pewnie i do sklepu naprzeciwko też zasuwa autem.
A my zwykle z Borsukiem zasuwamy z buta.
Tym razem ta wersja nie wchodziła w grę. Postanowiliśmy z Borsukiem pojechać do ogrodnictwa, bo nasz balkon po zimie straszył jak nie przymierzając polski dworzec przed remontem – brud, smród i ubóstwo.
To znaczy matka postanowiła, a Borsuk w wieku pampersowym musiał się dostosować.
– Tylko znieś mi fotelik do auta – zdążyłam jeszcze krzyknąć za wychodzącym na autobus Trollem.
Kiedy się już ogarnęliśmy, tzn. kiedy Borsuk zjadł kaszkę, dopił mlekiem, wypluł to co mu się już w buzi nie mieściło, a matka ogarnęła cały poranny Trollowy i Borsukowy tajfun, zarządziłam wymarsz.
I nagle olśnienie!
No tak, wziął fotelik do samochodu, ale żeby już odnieść gondolę z klatki schodowej do domu i spakować stelaż od wózka do bagażnika, to już pewnie nie pomyślał.
Caaały Troll. Działa tylko odtąd dotąd, bez żadnej wizji przyszłości.
No nic, Borsuk ubrany do wyjścia wylądował z powrotem w łóżeczku, a matka złapała torbę (wyładowaną jak plecak na stelażu) i pobiegła na dół. Torba ziuuu do auta, stelaż od wózka ziuuu do bagażnika, a gondola z matką z powrotem na górę. Tam już tylko zamiana gondoli na Borsuka i można znowu zbiegać na dół. Pod warunkiem, że Zośka nie spitoli na klatkę schodową w poszukiwaniu nowych zapachów.
Spitoliła.
Ale została szybko spacyfikowana i umieszczona w areszcie domowym.
Gondola w domu, dziecko pod pachę, gondola w domu, dziecko pod pachę…
Tylko nie pomylić…
Borsuk zapakowany do fotelika, matka zapakowana za kierownicę.
No to wiśta wio.
Jedziemy do Wilkanowa.
Jazda autem z dzieckiem to gwarancja nabawienia się w krótkim czasie zeza rozbieżnego – jednym okiem zerkasz na drogę, czy jakiś baran lub inna owca nie postanowi ci nagle zahamować z sobie tylko wiadomego powodu, a drugim zezujesz na dziecko w foteliku.
I kiedy ty akurat decydujesz się na zmianę pasa, dziecko dokładnie w tym samym momencie ładuje sobie całą pięść do buzi prowokując odruch wymiotny i kaszel.
Jedno oko na Maroko a drugie na Kaukaz: gapisz się na drogę i dziecko, jedną ręką trzymając kierownicę, a drugą mając przygotowaną do ewentualnego poklepywania po plecach (co w przypadku dziecka przypiętego do fotelika stanowi wyczyn niemal ekwilibrystyczny).
– Borsuk nie rób matce takich numerów!
Droga do Wilkanowa nie była długa, więc i szans na wymyślenie dodatkowych atrakcji Borsuk nie miał za wiele.
No to parkowanie, bagażnik, stelaż, rozkładanie, wyjmowanie fotelika z Borsukiem i dopinanie do stelaża.
O ile sama ta czynność nie wygląda zbyt skomplikowanie, o tyle antynobla temu, kto wymyślił wypinanie później fotelika samochodowego z wózkowego stelaża. Żeby to zrobić trzeba w tym samym czasie przycisnąć dwa dzynksy po dwóch stronach stelaża (co już jest niezłym wyczynem) i JEDNOCZEŚNIE! podnieść fotelik z dzieckiem.
Nie wiem jak inne matki, ale ja ma tylko dwie ręce i jeśli przeznaczam je na równoczesne odczepienie dzynksów po dwóch stronach wózka, brakuje mi jeszcze jednej, żeby podnieść fotelik z dzieckiem w środku.
Tego ewidentnie nie zaprojektowała kobieta.
To musiał być facet.
Na dodatek bezdzietny!
Kiedy umordowałam się jak po treningu w siłowni, ruszyliśmy między ścieżki. Najpierw buszowaliśmy z Borsukiem na zewnątrz – w szkółce. On z zabawkową krową pod ręką, ja z krowim obłędem w oczach na widok badyli, które chciałabym mieć w domu.
Kiedy już skosiłam kilka doniczek i upakowałam je w kartonowym pudle, wjechaliśmy do środka. A tam w szklarni – jak zwykle kwiaty, drzewka, zioła.
No i oczywiście gadżety, które ZAWSZE muszę wypatrzeć.
Tym razem w oczy wpadł mi… czajnik.
Taki ażurowy, na rośliny.
Nie wiem czy to wpływ sąsiadującej z nim melisy, ale TYM RAZEM się opanowałam i wrzuciłam na luz.
Znając życie on na mnie zaczeka i jeszcze przy okazji potanieje.
Żeby nie zmienić zdania, szybko zmieniłam miejsce pobytu. Pojechałam do kolejnej szklarni, ale za wiele się nie naoglądałam. Było tam gorąco jak w saunie, a wiadomo – Borsukowi bliżej do Alaski niż Afryki, więc zaczął się wiercić jakby miał w tyłku owsiki.
Wróciliśmy więc do poprzedniej strefy klimatycznej.
Kiedy tak jeździłam zastanawiając się czy ja chcę melisę, rozmaryn, szałwię czy może tymianek, zauważyłam, że coś tam się między zielskiem rusza.
– Patrz Borsuk, króliczek wielkanocny!
– Borsuk, zobacz jaki ładny, taki bielutki i mięciutki…. – gadałam, gdy nagle usłyszałam:
Chrrrrr, chrrrr, chrrrrr
W pierwszej chwili pomyślałam, że to może ten zając, ale dźwięki dobiegały zza moich pleców.
Odwróciłam się i wszystko stało się jasne: to Borsuk znudzony jeżdżeniem między alejkami, najzwyczajniej w świecie… zasnął.
Jakbym widziała starego Trolla – totalne zero zrozumienia dla przyrody!
A już myślałam, że chociaż to odziedziczy po mnie.
9 komentarzy
Mama M.
24 kwietnia 2014 at 19:50Oj, będzie za Tobą chodził ten czajniczek 😉 Uff… ja na szczęście nie mam takiego dylematu co, gdzie i kiedy zasadzić, bo mi kwiaty już w ręce więdną i do domu to nawet by nie dojechały 😉
kate
25 kwietnia 2014 at 18:49Odegzorcyzmuję cię i przeciągnę na zieloną stronę mocy….
jadwiga
24 kwietnia 2014 at 20:02Ty kochana jedź już jutro i kup ten czajnik śliczności sama bym go z melisą mogła mieć albo i rozmarynem, jest piękny i może go już zaraz nie być, ech nic dwa razy się nie zdarza w życiu, możesz być pewna a jak będzie to tak jakbyś wygrała w lotto, pozdrówki, Borsuk nie lubi zbyt długich rozważań, kawa czy herbata melisa czy tymianek, dlatego przysnął
j
kate
25 kwietnia 2014 at 18:51Przeprowadzam właśnie eksperyment na siłę woli (czy wytrzymam do następnego wyjazdu do ogrodnictwa) i przeznaczenia (jak ma do mnie trafić to trafi) 🙂
Elka
24 kwietnia 2014 at 20:47A pokażcie mi faceta który takowe rozważania lubi =D.Mój był ,jest i przypuszczam,a nawet pewna jestem ,ze będzie już zawsze przeciwny wszelkim kwiatkom,badylom etc.Wiesz co Kaśka,drugi bobas niech będzie dziewuszką,Ona będzie po Twojej stronie.Ja mam 3 facetów…wiem co mówię =D.A czajniczek po prostu cudny…jedź i kupuj póki jest…..Pozdrawiam Borsucze plemię..Paaa
kate
25 kwietnia 2014 at 18:53Jak się napatrzę na programy w tv to tam sami faceci ogrodnicy…no może poza Mają w ogrodzie. A co do córki …jestem za!
Patrycja i Zoja
25 kwietnia 2014 at 06:47No cóż ja mam męża z innej planety, bo On byłby jak zaczarowany w takim miejscu. Nasz parapet w kuchni ugina się od doniczek z zasadzonymi ziołami 😀 A co do fotelików i stelaży mamy to samo! Jestem tego samego zdania, że projektował to bezdzietny facet, nielubiący kobiet z dziećmi. Pewnie projektując to pomyślał sobie „a niech się baby męczą!” Ale My MATKI POLKI ze wszystkim damy sobie radę!
kate
25 kwietnia 2014 at 18:55No to następnym razem zabieram ci męża, a ty z Gregorem pilnujecie dzieci… 😉
Piotr
30 kwietnia 2014 at 18:35Biedny Borsuk… gdzie ty go wleczesz kobieto?
I kup wreszcie ten czajnik.