No to witajcie w nowej rzeczywistości. Podobno świat skończył się jakieś 11 minut temu. Albo dopiero łupnie za kilka godzin, bo do końca 21.12.2012 roku jeszcze trochę czasu zostało. Ale jeśli mnie pamięć nie myli to Majowie nic nie wspominali, że to wszystko grzmotnie i już się nie podniesie. Dla nich skończył się jeden kalendarz i gdyby mieli sklep papierniczy pod ręką, pobiegliby po nowy.
Kiedy przynosi się taki nowiutki, pachnący jeszcze farbą drukarską zestaw kartek na kolejny rok, w głowie jak króliki mnożą się nam wielkie plany, nadzieje i marzenia. Koło połowy stycznia okazuje się, że połowę z nich już szlag trafił. Ale naiwnie wierzę, że tym razem będzie zupełnie inaczej.
To koło zamachowe dopiero się rozkręca i nabiera prędkości. Więc możecie teraz brać życie całymi garściami.
Ten nowy czas będzie bardziej empatyczny. Staniemy się bardziej wrażliwi na innych ludzi. Zobaczymy, a może bardziej poczujemy jaką drogą powinniśmy kroczyć. Jeden z Majów powiedział podobno, że powinniśmy mieć ze sobą w tym czasie coś do pisania, żeby to wszystko zanotować. Tylko z tym pisaniem chyba powinniśmy się uwijać, bo faza olśnienia ma potrwać jakieś … 8 minut.
Słyszałam też ostatnio o tym, że ludzie przed 21.12 byli mniej więcej na etapie czajnika z gwizdkiem. Te wszystkie kryzysy, złe wiadomości tak się w nas kłębiły i kotłowały, że powoli dochodziliśmy do stanu wrzenia. I coś było na rzeczy. Ludzie u mnie w pracy chodzili jak śnięte ryby, narzekali na zmęczenie, przeziębienie, bóle chyba każdej wystającej i pochowanej części ciała.
Ja też miałam ostatnio już sezon przegrzania. Kumulacja złych wieści, podłego nastroju osiągała poziom „kosmosu”, z którego skakał sobie Baumgartner.
Aż dzisiaj zdarzył się cud. Prawdziwy!
Doszłam w mojej bezsilności i bezradności do kompletnej ściany. Odbiłam się ze 3 razy, klapnęłam na dupsko i tak sobie siedziałam. Przez chwilę. I tylko przez chwilę, bo potem podniosłam się za warkoczyk, otrzepałam, podwinęłam rękawy i stwierdziłam:
„Oooooo nie, to ja tu jestem kapitanem na tym Titanicu”.
Coś krzyknęło we mnie „Szefowa rulez!” i ruszyłam naprzód jak horda kiboli.
Postanowiłam robić dokładnie wszystko …. na odwrót.
Przestać się umartwiać, robić w głowie 7 rzeczy naprzód i realizować „już” to co spychałam na „potem”.
I chyba sobie nawet częściej polatam. Na zakupy! Bo na ten nowy czas nawet sypnęło groszem jak śniegiem na Alasce.
Nie wiem jak mnie wepchną do tego samolotu, ale to już nie moje zmartwienie.
Kochani idą lepsze czasy!
Korzystajmy, bawmy się, bo życie mamy tylko jedno.
Nikt nie zagwarantował, że będzie jakaś dogrywka albo poprawiny.
4 komentarze
jadwiga
22 grudnia 2012 at 15:19A gdzie Ty duszko leciesz tym samolotem? do Baumgartnera? to ja tylko ci powiem, ze on wyladował!
Pozdrawiam
j
kate
29 grudnia 2012 at 23:11hehehe Jadwiga, właśnie się dowiedziałam 2 dni temu że szacowny małżonek zarezerwował bilety na tydzień do Chorwacji w maju. Mają tam jakieś lokalne ozdoby do domu, bo to jedyne pamiątki z wyjazdu które mnie zakupowo interesują 😉
Helen
23 grudnia 2012 at 17:49Gdziekolwiek polecisz, niech ci tam wesoło będzie. A potem wracaj do nas i opowiadaj:) Wszystkiego miłego, Zielona, na święta:))
kate
29 grudnia 2012 at 23:12Chorwacja w maju. Boszzz 4 miesiące stresu przed kolejnym lataniem 😉