Świat kobiety

Taka sytuacja

Matka  jest jest jak robot wielofunkcyjny: ma łeb jak sklep (internetowy z dostępem całodobowym), oczy jak żaba (żeby patrzeć dookoła gdzie lata latorośl), ręce jak ośmiornica (łapie to co dziecko zrzuca, mieszając jednocześnie w garnkach i wstawiając pranie) i motorek w… wiadomym miejscu.

Ale, to co dzisiaj tu mam to już lekka przesada!

Po porannym karmieniu Borsuka (w menu: kanapka z pasztetem – weszła do połowy, druga połowa poleciała jak boeing; cząstka pomarańczy – najpierw wylądowała jako maseczka nawilżająca dla stolika, a potem w Borsuczej paszczy i opakowanie serka homogenizowanego – wymiecione do zera), odbyłam klasyczny pościg po chacie z pieluchą, małą kurtką i butami, żeby zdążyć na zajęcia w sali doświadczania świata. Borsuk po pół godzinie był gotowy, a matka klasycznie – niedorobiona: niedopięta, niedomalowana i w niedoczasie.

Po zajęciach – szybki powrót. Szybki, bo Borsuk przykomarzył w aucie. A że w trakcie spania na popielniczkę wypadł mu smok, to i ryk się zrobił jak u palacza, któremu skończyły się fajki. Ręce długie mam, ale nie na tyle, by w trakcie prowadzenia auta włożyć  smoka dziecku siedzącemu w foteliku na tylnym siedzeniu, po przekątnej.

Smok wisi, dziecko ryczy, matka na skraju załamania nerwowego.

Zanim Borsuk się uspokoił zobaczyłam aktorski płacz, graniczący z histerią i miną „jak mi NATYCHMIAST nie podasz smoczka, to jeszcze ci się zrzygam”. Musiałam się sprężyć, zaparkować i wyjąć go z fotelika. I z takim wrzeszczącym Borsukiem na jednej ręce, drugą wyjmowałam wózek z bagażnika auta i składałam go w całość.

Ot, taki survival i puzzle dla dorosłych.

…. matka potrafi!

Musiałam ochłonąć. Pojechałyśmy z mamą Milenki na spacer. Milenka też urządziła dziś matce bieg przez płotki i krzewy po uciekające części wózka. Tak się dzieciaki napracowały, że posnęły. A my mogłyśmy pogadać. Kiedy wyrobiłyśmy kilometrówkę z wózkami, przysiadłyśmy w kafejce, żeby nakarmić te nasze dziki z lasu. Mili grzecznie zjadła zupkę ze słoika, Borsuk za to pochłaniał galaretkę z pucharka.

Kiedy pojawiła się jego zupa, zjadł odrobinę, a resztę pomidorówki potraktował nogą.

Z półobrotu!

Na stoliku zrobiło się czerwone bajoro.

I kiedy już chciałam powiedzieć: „Zobacz jak Mili ładnie je”, zauważyłam rogal, który jeszcze przed momentem był w ręku Milenki, a teraz lądował jak orzeł pod sofą. Za rogalem leciały borsucze pieluchy z mojej torby. Mili uznała też, że podłoga widocznie jest za mało wyfroterowana, bo postanowiła ją własnoręcznie doczyścić.

Borsuk wcale nie był lepszy. Najwyraźniej nie spodobał mu się dizajn kafejki, bo zajął się… rozsuwaniem zasłon.

Siedziałyśmy z mamą Mili umordowane i nawet nie miałyśmy sił dalej gadać.

Poszłyśmy więc na szybkie zakupy. Oczywiście z atrakcjami! Łącznie z zablokowaniem całej kolejki, bo kod z łososia dla Mili nie dał się zeskanować.

Gdy wyszłyśmy ze sklepu, machnęłyśmy tylko szybko do siebie i poleciałyśmy każda w swoją stronę.

Latam między jednym garem a drugim, patrzę jeszcze, żeby mi się na patelni nie przyjarało, nie wiem w co ręce włożyć i nagle domofon.

Dzwoni raz, drugi… trzeci…

I nagle słyszę z pokoju, w którym Troll pilnuje Borsuka (pilnuje czytaj: Borsuk się bawi, a Troll ryje w necie albo śpi obok):

– Domofon dzwoni odbierzesz?

No jasne. Tylko się sklonuję i już lecę!!!!

Rzuciłam okiem przez szybę w kuchni.

Ulotki…

Noł łej! Noł opszyn!

Dokończyłam obiad. Borsuk podłubał w nim trochę i resztę posłał na drzewo.

No tak, zapchał się wcześniej galaretką…

Troll wyleciał na zebranie, a ja w ramach relaksu…jednocześnie sprzątałam tornado w kuchni i pilnowałam Borsuka.

No i otwierałam drzwi kominiarzowi.

Tak jakbym jakiś komin miała.

Był, coś tam sprawdził, kazał podpisać i poszedł.

Z tego wszystkiego zapomniałam chwycić się za guzik.

A zresztą gdzie ja bym faceta i babę w okularach znalazła?

 

Teraz myślę, że jednak trzeba było wziąć Borsuka pod pachę  i polatać w poszukiwaniu baby z dziadem i wadą wzroku.

Borsuk chwilę później jeździł na rowerku.

I zaliczył crash test.

Z pierwszym siniakiem na buzi.

 

To wszystko wina kominiarza!

Bez dwóch zdań!

A podobno gościu szczęście przynosi…

 

No chyba, że to szczęśliwa śliwa!

4 komentarze

  • Reply
    jadwiga
    13 stycznia 2015 at 21:38

    M,owisz survival extra strong, cos mi się widzi!

    • kate
      2 marca 2015 at 16:59

      Dla wytrwałych!

  • Reply
    Helen
    2 marca 2015 at 10:50

    No popatrz, a te wszystkie Muchy i Sochy tak słodko się uśmiechają do zdjęcia ze swoimi bobasami. To co, one tak nie zapieprzają?
    Może te ich dzieci od rana na dragach funkcjonują, że takie spokojne… :))

    • kate
      2 marca 2015 at 16:58

      A może to moje dziecko uprawia rock’n’rollowy tryb życia. Widocznie w szołbizie spokojniej

Leave a Reply