Sobota popołudnie.
Wróciłam z pracy z postanowieniem – żadna siła mnie z domu już nie wyciągnie! Będę leżeć i śmierdzieć.
Ale kiedy Gregor oznajmił, że wychodzi na męskie piwo, nagle wstąpiła we mnie energia Conana Barbarzyńcy.
„Że niby ja mam siedzieć, a on się będzie bawił? Noł opszyn! Jadę do kina”.
Kiedy dojechałam na parking przed Focusem, nie wierzyłam własnym oczom!
Czy kogoś Bóg opuścił? Skąd tu tyle ludzi?
Jeździłam 20 minut w tę i z powrotem. Chociaż jeździłam to za dużo powiedziane – przemieszczałam się z jednego parkingowego korka w drugi. Kiedy wreszcie znalazłam wolne miejsce, byłam już tak wykończona jakbym sama jedna obsiała wszystkie pola ryżowe w Chinach.
Dalej wcale nie było łatwiej. Na „Atlas chmur” nie było już wolnych miejsc, więc poszłam na „Gambita, czyli jak ograć króla„. Colin Firth jak zwykle gamoniowato uroczy, Cameron Diaz tym razem w wersji wieśniary z Teksasu i Alan Rickman najśmieszniejszy w gołych scenach.
Po filmie szwendałam się po galerii handlowej. Wszędzie przeceny, wyprzedaże, promocje, okazje. (Aaaaa to stąd ten tłok!)
Nic tylko brać i kupować.
Ale jak się człowiek przyjrzy, to zobaczy, że w niektórych bluzkach wyłażą nitki, w sukienkach brakuje ramiączek, a w ogóle wszystko wygląda jakoś tak … tandetnie.
Ale i tak udało mi się wyhaczyć bluzkę z trupią czachą (!!! czujecie – zebrało mi się na rock`n roll) i torbę w rozmiarze XXXL (znając życie i tak wkrótce będzie przyciasna). Wszystko oczywiście w rozsądnej cenie.
I nagle przypomniałam sobie, że idziemy na Sylwestra.
O matko i córko! Przecież ja nie mam co na siebie włożyć. Poważnie! Nie żartuję!
Jeśli już znajdę w domu buty i bluzkę, to brakuje mi „dołu”. Jeśli już dokopię się do sukienki, to przestają mi do niej pasować buty. No zwariować można! Postanowiłam coś z tego braku sobie dokupić. Sukienki w sklepach okropne, albo za duże. W szpilkach wyboru nie ma żadnego. Nic tylko usiąść i płakać.
I kiedy już osiągałam dziesiąte stadium depresji, nagle zobaczyłam TEN sklep.
A cóż to za cudo? I skąd się tutaj wzięło? Przecież wcześniej go nie było!
Wpadłam do środka jak huragan Sandy. Jak na mój gust, było tam trochę za dużo badziewnej, świątecznej czerwieni. Ale znalazłam też prawdziwe cudeńka – kosze, pościele, świeczniki, ramki, pudełka, świeczki….
Ale głowę straciłam w dziale włoskim. Dzbanki do oliwy, deski do serów, noże do pizzy, a przede wszystkim te filiżanki, kubki i talerze do złudzenia przypominające naczynia, z których korzystaliśmy będąc w Toskanii. Uwielbiałam filiżankę, w której nasza toskańska gospodyni – Rossella parzyła mi każdego ranka cappuccino. Żeby zachować choć namiastkę tego wspomnienia, znalazłam wówczas kubełki zrobione z prawdziwej toskańskiej gliny, które kupiłam w Belle Epoque w Pietrasanta.
Więc kiedy dziś zobaczyłam na półce filiżanki do złudzenia przypominające Rossellowe cappuccino, nagle dostałam małpiego rozumu. Wzięłam filiżankę z talerzykiem. I miseczki. I maselniczkę….
Jakbym wpadła w amok.
A jeszcze były kubki, talerze – małe i duże….
Wtedy to do mnie dotarło – sklepy z ciuchami nie skuszą mnie żadną ofertą. Na Sylwestra wolę iść w starych (za to wygodnych) rzeczach, niż w wymuskanej kreacji za parę stów i na jeden raz.
Ale wystarczy wpuścić mnie do sklepu z dekoracjami do domu….
Wtedy trzeba mnie stamtąd wyciągać wołami i natychmiast wieźć na odwyk.
10 komentarzy
judyta
29 grudnia 2012 at 22:29wieść na odwyk albo blokować karte płatniczą:D
kate
29 grudnia 2012 at 23:13to tak pół na pół, bo jak wyciągam kartę to mam jeszcze jakiś hamulec w sobie. a jak nie to tylko odwyk zostaje 😉
kasiorra
29 grudnia 2012 at 22:37i … Kochana, dlatego ja w ramach drastycznego poskramiacza wprowadziłam sobie limit na karcie… i bata nie ma!… za każdym razem boli, ale działa;-)
kate
29 grudnia 2012 at 23:15oj ja też mam limity i blokady. ale najwyżej nie kupię 5 plastrów szynki i dwóch bułek 😉
jadwiga
2 stycznia 2013 at 17:32ha ha i ja to rozumiem, nie moge wchodzić, do zadnego sklepu z porcelaną bo te wszystkie talerzyki, porcelanowe filizanki, i inne fintyfluszki tak kuszą, ze nie sposób sie oprzeć, a w domu? ustawiać juz nie ma gdzie
Najlepszego!
j
kate
2 stycznia 2013 at 22:53Szanowny małżonek ma na to swoje określenie ” o znowu zestaw dla lalek” 🙂
Helen
5 stycznia 2013 at 16:53Też rozumiem. Z zagranicy kiedyś przywoziłam stroiki do świeczników i serwetki we wszystkie wzory świata. Tylko na to mnie było stać, i nie mogłam się powstrzymać. A teraz u nas są i serwetki, i stroiki, a od porcelany można ogłupieć. Najlepszego w Nowym Roku:))
kate
6 stycznia 2013 at 18:28My chyba wszystkie mamy jakiś program wbudowany, albo ciągle od czasów jaskini uprawiamy łowiectwo i zbieractwo. Najlepszego na Nowy Rok!
Jaro
9 stycznia 2013 at 10:49A spróbuj kiedyś wjechać do Focusa od tyłu. Od strony Heaven. Tam często jest sporo miejsc, kiedy na głównym jest tłok. Tylko ciii… niech to zostanie między nami, bo tam też się ciasno zrobi 😉
kate
11 stycznia 2013 at 12:56To też jest moje magiczne, tajemnicze miejsce. Ale widocznie wie o nim zbyt wiele osób, bo wtedy nawet i tam nie było miejsc nie tylko stojących, ale i nawet wiszących 😉 Ale ciiiiiiiiiiii Tak na wszelki wypadek 😉