Świat kobiety

Matka karimatka

Wizyty w szpitalu to dla nas jak igrzyska olimpijskie – zdarzają się co jakiś czas.

O ile Borsucze wyczyny z kategorii „zapalenie” traktowaliśmy jak inni sezonowy katar (zeznania uczonych lekarzy były w tej kwestii podzielone i zależały od tego kto akurat był na obchodzie; tym samym jednego dnia Borsuk miał zapalenie płuc, a kolejnego już tylko zapalenie oskrzeli, by trzeciego znów powrócić do płuc) o tyle grubsze rzeczy trochę nas stresowały.

Gdy Borsuk miał niespełna miesiąc, zaliczyliśmy już trzy jednotygodniowe pobyty w szpitalach, gdzie dowiadywaliśmy się, że w zasadzie… wszystko w porządku.

My jednak uparcie twierdziliśmy, że chyba jednak nie.

Bo które dziecko płacze od 18:00 do 24:00 i tak codziennie.

Gdy widziano nas po raz kolejny na oddziale, pewnie nie raz przewracano oczami za naszymi plecami.

Na szczęście znalazł się tam ktoś przytomny, kto zlecił wykonanie badania – echo serca.

I tak pierwszego listopada jechałam sobie z Borsukiem karetką do kolejnego szpitala z podejrzeniem zwężenia tętnicy.

Tam przy pierwszym badaniu okazało się, że ktoś kto wykonywał je wcześniej nie miał o tym bladego pojęcia.

-Jakie zwężenie tętnicy!!! To ewidentnie podwójny łuk aorty! Zostajecie!

W taki sposób dowiedzieliśmy się, że Borsuk w wieku 1 miesiąca i 1 dnia będzie… operowany.

Oprócz brudnych rzeczy z poprzedniego szpitala, nie mieliśmy przy sobie nic.

Ani żarcia (bo 1 listopada i wszystko zamknięte), ani śpiworu czy karimaty.

-Artur jesteśmy w szpitalu, masz coś w domu do żarcia i spania? – zapytałam mojego kuzyna przez telefon

-Zaraz Ci coś zorganizuję – obiecał.

Tę pierwszą noc spędziłam na podłodze, przykryta cieniutkim Ikeowskim kocykiem.

Zbyt wiele ciepła nie dawał, ale dotyk miękkości pamiętam do dzisiaj.

Siedziałam przy Borsuku dzień i noc.

Jedną, drugą, czwartą…

Nie śpiąc właściwie ani w nocy (bo Borsuk na to nie pozwalał), ani w dzień (bo terrorystka, która tam zarządzała nie miała w sobie ludzkich uczuć: „Karimaty i śpiwory rozkładamy dopiero po 22:00 i o 6 rano ma być wszystko posprzątane!!!!”). Jadłam tylko to, co udało się  Trollowi upolować w sąsiadujących ze szpitalem sklepikach i śmierdziałam strachem oraz brudem. Prysznic mimo, że istniał w toalecie, był niedostępny dla zwykłego śmiertelnego rodzica… Był w części gospodarczej (w tym samym pomieszczeniu, 2 kroki od kibla!). Dziwię się, że jeszcze nie podłączyli go pod prąd, by nikt przypadkiem go nie użył.

Po kilku dniach, gdy nadszedł dzień operacji, byłam nieprzytomna ze zmęczenia, brudna, głodna…

To, że trzymałam się w pionie, do dziś traktuję w kategorii cudu.

Troll zmusił mnie wręcz, żebym wyszła ze szpitala, poszła do sąsiadującego hoteliku, gdzie mieszkał i doprowadziła się do porządku.

Gorący prysznic był jak wygrana na loterii, łóżko mimo, że przypominało akademickie prycze, zakrawało już na szczyt luksusu.

Przyłożyłam na chwilę głowę do poduszki, a po chwili poczułam potrząsanie za rękę.

Gdzieś umknęło mi… kilka godzin.

Była 15:00.

O tej porze mieliśmy zajrzeć na oddział i sprawdzić czy skończyła się już operacja.

Droga na trzecie piętro ciągnęła się niemiłosiernie.

Schody były okazją do modlitwy.

Pozwalały odpędzić głupie myśli.

Ale nie mogłam się na niej skupić.

Wierzyłam, że wystarczy rytm, rytuał, schemat.

Jak mantra.

Jak medytacja…

Bóg wiedział, że w głowie mam mętlik, ale intencje były jasne.

Myliłam słowa.

Myśli uciekały.

„Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”

Jeszcze tylko dwa piętra… Ale czy na pewno chcę tam wejść? Co tam zastanę?

„Błogosławionaś Ty między niewiastami…

Ile jeszcze tych cholernych schodów? Boże chcę już być na górze!

„Rano wieczór, we dnie w nocy…”

 

Gdy weszliśmy na salę, gdzie leżały maluchy po operacjach, widok nas przeraził.

 

Mnóstwo pikającej maszynerii, zaklejone rozcięte dziecięce ciałka i dreny wychodzące spod ich żeber, wypłukujące to, co niepotrzebne.

 

Kolejny szpital w wersji ekstremalnej zaliczyliśmy 4 miesiące później.

Tym razem poszerzaliśmy endoskopowo przełyk uciśnięty przez podwójny łuk aorty.

Znowu stres.

Dziś nie pamiętam co dokładnie robiliśmy w trakcie zabiegu. Pewnie miotałam się chodząc po korytarzach i niecierpliwie spoglądając na zegarek lub wiercąc się na własnym (tym razem!!!) szpitalnym łóżku.

„Wszystko w porządku – powiedział doktor po wyjściu z sali – teraz najważniejsze, żeby jak najszybciej zaczął jeść.”

I jadł.

Borsuk pierwszy raz tak łapczywie pił mleko z butelki, nie używając przy tym sondy wepchniętej przez nos do żołądka.

– Trzeba usunąć te migdały, bo są strasznie duże – usłyszeliśmy, gdy Borsuk skończył 4 lata.

– Czy to bezpieczne? – zapytałam lekarza

-No wie Pani, to zabieg z narkozą, wszystko może się zdarzyć, łącznie z zejściem – usłyszałam i zmroziło mnie aż po palce stóp.

Potem już tylko pół roku oczekiwania na zabieg i pół roku stresu.

Wyobraźnia nie pozwalała zapomnieć o żadnym scenariuszu.

W szpitalu rozpakowałam pół domu i upchnęłam go do szpitalnej szafki.

Pod Borsuczym łóżkiem schowałam swój śpiwór i karimatę.

Zakładanie „motylka” (wenflon) i pobieranie krwi do badań.

Klasyka…

Potem wizyta u anestezjologa.

-Niestety muszę odroczyć zabieg, bo CRP jest nieznacznie podwyższone – powiedziała anestezjolog.

To co rozpakowane, znowu znalazło się w torbie.

 

Trzy miesiące później powrót.

– Ok, badania są w porządku.

Po 4 latach bez odpoczynku od stresu, szliśmy obok łóżka, na którym leżał Borsuk zwożony na parter do sali operacyjnej.

Przy windzie, łzy poleciały ze mnie i potoczyły się w dół.

Żyły własnym życiem.

„Muszę je szybko wytrzeć – pomyślałam – Borsuk nie może ich zobaczyć.”

Potem wszystko potoczyło się szybko.

Zbyt szybko, żeby się przytulić.

Borsuk wjechał na salę, a ja wrosłam w podłogę korytarza…

-„Muszę wyjść na świeże powietrze” – rzuciłam do Trolla i wybiegłam na zewnątrz.

Oddychałam jak ryba wyrzucona na brzeg.

Łapałam powietrze haustami.

Łzy nie przestawały ze mnie kapać.

Usiadłam na krawężniku, a cholerne słońce świeciło radośnie.

Spojrzałam na zegarek – 12:21.

„Szukajcie znaków – aniołowie kontaktują się z nami za pomocą liczb” -przypomniało mi się nagle zdanie z ostatnio przeczytanej książki.

Co ja czytałam o symbolice liczb w anielskich przesłaniach?

Musiałam to szybko sprawdzić.

Zerknęłam do książki w komórce.

I nagle dostrzegłam kolejne znaki – na bocznej ścianie karetki i na numerach rejestracyjnych.

To były dobre liczby.

Troll przysiadł obok mnie na krawężniku.

-Co my robiliśmy jak Borsuk był pierwszy raz operowany? – zapytał – Byliśmy w galerii handlowej?

Spojrzałam na niego zdziwiona.

Wydawało mi się, że byłam wówczas tak nieprzytomna ze zmęczenia, że już nic nie pamiętam.

-No co ty! Ja spałam, bo padłam, a Ty siedziałeś koło mnie w pokoju. W galerii handlowej byliśmy kilka dni później, gdy Borsuk był już na pooperacyjnej i można było wchodzić do niego tylko dwa razy dziennie na 15 minut, a my żeby nie zwariować pojechaliśmy przewietrzyć mózg i wreszcie zjeść coś ludzkiego.

I tak historia zatoczyła koło.

4 lata później siedzieliśmy w miejscu gdzie to wszystko się zaczęło – ten sam szpital, ten sam stres i tylko dwa piętra różnicy.

Nie podejrzewałam, że mam w sobie tyle siły.

Że tyle nerwów i niepewności potrafię znieść.

Że potrafię działać jak robot nastawiony na zadanie.

Ale życie nauczyło mnie wypierać z głowy rzeczy, które mogłyby mnie unicestwić.

Wymazać emocje, które zakłóciłyby rozsądek.

Potrafię nie pamiętać.

O tym wszystkim przypomnieć mi może jedynie twardość podłogi.

Ale to akurat najmniejszy problem.

 

 

 

5 komentarzy

  • Reply
    jadwiga
    15 maja 2018 at 08:03

    Towarzyszę Ci od pierwszego dnia życia Borsuka. Jesteście ze stali, ale uważajcie! Wasza walka o Borsuka jest nie do skopiowania, a ja wiem, że tylko tacy Rodzice jak Wy mogli dać radę.
    Patrząc dzisiaj na Borsuka myślę sobie nie wie ile zawdzięcza Matce i Ojcu!
    Szacunek!

    • kate
      16 maja 2018 at 09:14

      Jadwiga wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny, ale mam nadzieję, że limit trasy „pod górkę” mamy już z głowy

  • Reply
    Elka
    15 maja 2018 at 22:09

    Nawet nie wiem co powiedzieć.Zryczałam sie … Modlę się za Was i proszę Boga o siłę ….Jestem pewna ,że bedzie coraz lepiej…Tego Wam,całej czwórce życzę…Borsucza rodzina da radę…Pozdrawiam Borsuka,Ciebie ,Trolla i Zośkę….

    • kate
      16 maja 2018 at 09:13

      Jest dobrze, a będzie coraz lepiej. Gdybyśmy słuchali tego krakania lekarskiego to chyba byśmy zwariowali, więc wszystko co usłyszymy dzielimy na pół 😉

Leave a Reply