Świat kobiety

Euro Warszawa

Wyskoczyłam wczoraj na kilka godzin do Warszawy. Na kawę. I Euro. No oczywiście miałam jedną konkretną sprawę do załatwienia, ale zajęła mi ona raptem … kwadrans. Więc gdybym tylko po to tłukła się z jednego końca Polski na drugi, to pewnie bym oszalała.

A tak obudziłam się spokojnie o 4 nad ranem. O 4.13 usłyszałam:

„Jest 4:13”

„Widzę! – odpowiedziałam na tę oczywistą oczywistość – No i co z tego?”

„No że nie zdążymy!”

„Przecież pociąg jest po 5.00” – odpowiedziałam ze stoickim spokojem.

„A nie za kwadrans 5.00?”

„No coś ty! – rzuciłam, ale gdy zobaczyłam minę z katalogu „Jesteś pewna???”, zwątpiłam.

„Nie sprawdzałeś????” – wyrwało mi się po czym sama wyrwałam się z łóżka i poleciałam jak z procy.

Gregor sprawdził, potwierdził, że pociąg jednak wyrusza przed 5.00 i … postanowił umyć głowę.

Chyba nie muszę dodawać, że jakiś czas temu spaliła nam się suszarka i nikomu nie chciało się nabyć nowej drogą kupna. Patrząc jak spokojnie myje głowę, gdy ja latam po chacie z prędkością światła, zastanawiałam się które z nas jest bardziej nienormalne.

Z szumu wody, dotarło do mnie tylko: ” nie  ….my….dziemy…. dem”.

Jako jednostka lotna z bogatą wyobraźnią dopowiedziałam sobie całą resztę.

„Zdążymy zdążymy tylko się pospiesz. I nie jedziemy żadnym samochodem”

Wyskakując z łóżka 4.13, o 4.27 byłam już gotowa do wyjścia. Zdążyłam: umyć się (łącznie z 3 minutowym cyklem mycia zębów szczoteczką elektryczną, ubrać (przezornie rzeczy przygotowałam wieczorem), nakarmić kota, sprzątnąć kuwetę, sprawdzić czy wszystko wyłączone (zawory gazu zamknięte, woda zakręcona, świeczki niezapalone, przedłużacze i inne urządzenia prądotwórcze w funkcji off).

Stałam przy drzwiach i czekałam (JA CZEKAŁAM!!!!).

W drodze na dworzec zobaczyłam, że przeziębiony Gregor robi się przeziębiony jeszcze bardziej. Podjęłam męską decyzję:

Ty- do domu do wyra, ja – do Warszawy.

5.00 rano w pociągu.

Jak zwykle pociąg zimny, zacznie się rozgrzewać najwcześniej za 100km, a w drodze powrotnej będzie robił za saunę.

Siedziałam w przedziale z młodziutką dziewczyną, gdy nagle usłyszałyśmy jak ktoś na cały regulator śpiewa:

„Viiiiiiiiiiiivaaaaaa Iiiiiiiiiiiiiiiiitaaaaaaaaaaaaaaaliaaaaaaaaaaaaa!”

No tak. Za kilkanaście godzin mecz Niemcy-Włochy.

Do naszego przedziału wparował chłopak z plecakiem, włoską flagą na plecach i … otwartą butelką piwa w ręce. Gdy skończył śpiewać, położył plecak na siedzeniu i wyszedł na korytarz.

Pierwsza myśl jaka przebiegła mi wtedy przez głowę brzmiała: „Boszzzzzzzzzz ci to mają zdrowie!”
Zaraz za nią pognała myśl druga: „A czy on nie wie, że w naszym kraju nie zostawia się tak bezpańsko rzeczy?”

Chwilę później chłopak wrócił. Otworzył plecak, wyjął jeszcze 2 butelki piwa i gestem zaproponował po jednym każdej z nas. Spojrzałyśmy na siebie. Ona odmówiła mrucząc coś pod nosem i przecząco przesadnie kręcąc głową, ja ucieszona, że wreszcie będę mogła na kimś poćwiczyć mój angielski Kalego (Kali mówić, że chcieć pić) przykozaczyłam krótkim „No thanx”.

„Ale ja mówię po polsku” – odezwał się dziwnie młodzieniec, a ja byłam pod wrażeniem: „Włoch a tak ładnie mówi w naszym języku”.

Dopiero kiedy z gadaniem rozkręcił się na dobre, wreszcie zajarzyłam: No tak kretnko! To Polak który jedzie kibicować Włochom, bo co niby Włoch miałby robić w zachodniej Polsce, gdzie ani stadionów, ani Euro, a po drugie gość jest … blondynem! A widział ktoś blond Włocha???? I to pijącego piwo o 5.00 rano!

Później już Polak wyszedł z niego pełną gębą.

Pociąg hamował na kolejnej stacji, a z jego ust wyrwało się:

„Babimost – middle of nowhere. I po co pociąg tu się w ogóle zatrzymuje?”

Jako że bilet z miejscówką kupowałam dopiero w pociągu, konduktor przesadził mnie do innego przedziału. Do hip-hopaka ze słuchawkami na uszach i dziewczyny z nogami wyciągniętymi na oparciu i tak zakopanej we własną bluzę, że zastanawiałam się czy ona aby na pewno posiada głowę. Przycupnęłam przy oknie mając jej buty na wysokości mojej twarzy. Miała takie same balerinki jak ja tylko w kolorze białym.

Gapiłam się w okno.

Nagle wsunął głowę konduktor, zlustrował dziewczynę i widząc co ma zamiar zrobić krzyknęłam po cichu:

„Ale niech jej pan nie budzi!”

Widocznie miał on w nosie moje chcenie i szturchnął ją za ramię.

Nie zareagowała.

Szturchnął drugi. I trzeci. Nadal nic.

„Jezu może ona nie żyje” – wystraszyłam się, ale chwilę później wystraszyłam się jeszcze bardziej, bo dziewczyna za czwartym razem wyskoczyła niemalże z bluzy z kapturem wyrwana z głębokiego snu.

A ja przeżyłam po tym jej wyskoku migotanie przedsionków.

„Proszę usiąść. Tak nie wypada!” – strofował ją tymczasem konduktor.

Dziewczyna widząc swoje buty na wysokości mojego policzka, posłusznie zdjęła nogi na podłogę i bąknęła pod nosem: „przepraszam”.

„Ale mi to w niczym nie przeszkadzało, to gościu miał jakiś problem” – wyjaśniłam, żeby nie wzięła mnie za wredną dziunię co to lata z jęzorem do konduktora.

Ona jednak już nie powróciła do pozycji horyzontalnej. W Poznaniu dołączyła do nas inna dziewczyna, w biznes-garniturku i mieniących się cienkich rajstopach (jak się miałam później w drodze powrotnej przekonać, to chyba wszystkie poznanianki preferują jakąś dziwną modę na cieliste rajstopy z efektem połysku). Dziewczyna oprócz „świecących” rajstop miała jeszcze jedną wadę: perfumy. Takie jakie były modne (pffffffff modne, wtedy po prostu innych nie było) w latach 90-tych, z cyklu „uduś mnie zapachem”. Był przytłaczający jak 100 kilogramowa sztanga!

Gdzieś po drodze dołączył do nas jeszcze pan, który z wyglądu przypominał mi medytującego … fakira (zupełnie nie wiem skąd mi się wzięło takie porównanie, ale on naprawdę tak wyglądał!!! Łysy środek głowy i reszta długich, cienkich włosków zawiązana w kitko-węzeł oraz mina mówiąca: bracie, osiągam właśnie stan nirwany, pójdź za mną!). Ale wygląd sobie a działanie sobie.  Spokojnie zatrudniłabym go w całodobowym call center – komórki nie odstępował na krok: potwierdził zamówienie na … pisklaki, umówił się na poniedziałek z gościem od budowy stawów, a nawet przez telefon … zasadził szpinak! Na koniec … usiadł na siedzeniu w pozycji kwiatu lotosu. Pierwszy raz widziałam, żeby ktoś tak jechał pociągiem! Zaczęłam się zastanawiać, czy to normalne, czy tylko mi przytrafiają się takie „historie”. Ale jak się miałam później przekonać dziwne historie to chyba moja domena.

Euro było nie tylko w pociągu w postaci polskiego Włocha i naklejek na szybach „feel like home”. Na dworcu centralnym stanowisko z eurokoszulkami, europiłkami, euroszalikami, mnóstwo euroludzi, a służby porządkowe tak miłe, że aż robiło się słodko w powietrzu (Widziałam jak podeszli do dziewczyny siedzącej na wózku inwalidzkim i pytali – sami z siebie! – czy aby nie potrzebuje pomocy. Dziewczyna zaskoczona nie mniej niż ja powiedziała, że nie, ale oni jeszcze próbowali: bo jeśli tak to oni bardzo chętnie pomogą).

Boszzzzzzzz skończmy szybko to Euro, bo z taką dozą miłości i życzliwości, to my za chwilę własnego kraju nie poznamy!

Z dworca zawędrowałam do Złotych Tarasów, żeby zbałamucić trochę czasu. A tam Euro wylewało się z każdego kąta. Każdy szanujący się sklep miał w swoim asortymencie jakieś eurogadżety. Albo przynajmniej jakąś eurowyprzedaż. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy ktoś tych Złotych Tarasów aby nie planuje zburzyć skoro wszyscy tak masowo pozbywają się towaru.

Nawet ozdoby na korytarzach miały kształt piłki futbolowej.

 

 

Najbardziej jednak spodobała mi się eurostrefa z tunelem. Takim samym jakim piłkarze wychodzą na mecz, trawą miękką tak, że aż nogi się zapadały i telewizorem wielkim jak złączone wszystkie ściany mojego domu. I tam na konsolach młodzi ludzie łupali sobie …. w piłkę nożną.

 

Wszędzie było tak multikulti, że języki różnych narodów mieszały się jak żarcie w mikserze.

W powietrzu czuło się to narastające napięcie przedmeczowe. Widać było unoszące się pytanie: no to kto Włosi czy Niemcy? Gdyby nie to, że o 16.00 miałam pociąg powrotny, sama popędziłabym na stadion.

A bilet? Żaden problem! Jedni mieli kartki „need tickets”,  inni takie bilety (również informacja z kartek) chcieli sprzedać.

Gdy czekałam na pociąg powrotny (przyklękując na wypchanej po brzegi torebce, bo po co jakieś ławki na peronach!), czytając świeżo nabyty kryminał, nagle poczułam, że ktoś łapie mnie za szyję, przytula się do moich pleców i bawi się moimi włosami! Tu! W tym mieście, w którym znajomych mogę policzyć na palcach jednej ręki! Było to tak niespodziewane, że nawet nie przyszło mi do głowy, że to może jakiś zbok!

Odwróciłam się i zobaczyłam przytulone do moich pleców dziecko. Chłopczyk mógł mieć na oko 5 lat.

Wyglądał na rumuńskie dziecko. Obok jego mama prosiła pasażerów o pieniądze. Maluch też od niechcenia zapytał mnie o jakąś kasę, ale bardziej zainteresowany był kręceniem palca w moich włosach.

„Kochanie ale nie mam już przy sobie ani grosza!” – powiedziałam do niego, a wtedy dziecko wzięło mnie z zaskoczenia: uśmiechnęło się do mnie, przytuliło, pocałowało mnie w policzek i wraz z matką odeszło.

Nawet facet w garniturze stojący obok uśmiechnął się szeroko widząc tę sceną.

A może to tylko ja musiałam mieć wybitnie głupkowatą minę.

W tym amoku przypomniałam sobie, że powinnam mieć jeszcze w torbie kilka moich ulubionych cukierków toffi z nadzieniem czekoladowym.

Dogoniłam chłopca, dałam mu cukierki,  a potem patrzyłam jak odwija je z papierków, wkłada do buzi i odjeżdża ruchomymi schodami w stronę nieba.

Oszołomiona wsiadłam do pociągu.

Próbowałam nawet znaleźć mecz w internecie. Ale mój telefon za cienki jest w te kocki.

Pożarłam więc łapczywie 3/4 kryminału kupionego na dworcu w Warszawie.

W domu oprócz łóżka, dostałam jeszcze nagrany mecz!

Więc odwdzięczyłam się eurokuflem do piwa przywiezionym ze stolicy.

A co jak euroszaleć to euroszaleć.

Będzie dobry na finał!

 

 

 

 

 

11 komentarzy

  • Reply
    jadwiga
    30 czerwca 2012 at 07:51

    No proszę Kochana, jestem z Ciebie dumna, to ze ja w dresie ogladam mecze, dre ryja jak sto pięćdziesiat, to że moja wnuczka jest wolontariuszem na Euro to normalne bo jak ma być skoro babcia odjechana sportowo ale skoro Ty moja Droga dałaś się ponieść euro emocjom, to jest najpiękniejsze no i ten mężowski kufel, hmmm wspaniale
    pozdrawiam
    j

    • kate
      1 lipca 2012 at 14:56

      Jadwiga dzisiaj na finał zaprosiliśmy znajomych. Siedzę w kuchni robię chińczyka, piekę ciasto drożdżowe z rabarbarem. Jak skończę padnę na ryło i już ani jednej fali meksykańskiej z siebie nie wykrzeszę 😉

  • Reply
    jadwiga
    2 lipca 2012 at 19:52

    No tak, ja podałam krewetki w sosie czosnklowo imbirowym z papryczkami chili, i do tego piwko
    kibicowałam Włochom a wygrali Hiszpanie ale grali swietnie, wiec nie mam pretensji i teraźniejsza Fiesta na ulicach Madrytu, ech ciałoby się choc raz mieć taka w Warszawie, całusy
    j

    • kate
      5 lipca 2012 at 12:19

      Feta po zwycięstwie Polków? Musisz poczekać jeszcze jakieś …. 30 lat 😉

  • Reply
    Hela
    4 lipca 2012 at 19:31

    To można już kupić książki na dworcu? Bo jak byłam krótko po remoncie, to oblazłam wszystko, najdroższe perfumy i buty mogłam sobie kupić, ale książki ani jednej. A ja też zwykle przed podróżą coś tam wyhaczyłam z nowości:)

    • kate
      5 lipca 2012 at 12:23

      Ja wlazłam do Empiku w Złotych Tarasach i zdziwiłam się, że nie ma w nim książek!!!! Dopiero potem odkryłam, że Empiki są 3 – jeden z gadżetami na parterze, drugi z muzą na 1 piętrze , a dopiero na 2 piętrze znajdziesz ten z książkami. I potem się dziwią , że społeczeństwo nie czyta ;-))) Żeby czytać to się człowiek musi powdrapywać na ruchome schody ;-)))))

  • Reply
    Kaylee
    10 października 2012 at 10:53

    Could you tell me the dialing code for ? buy cheap lexapro online 2) Students choosing to participate in the CSP program are expected to participate in the CSP

  • Reply
    Leslie
    20 października 2012 at 06:56

    I can’t get a dialling tone cheapest generic viagra online problems. Dunia will also help you make safari arrangements and confirm return flights.

  • Reply
    Anthony
    21 października 2012 at 17:25

    How many are there in a book? zithromax rxlist ” The variable eligibility format layout can be found in a subsequent section of this

  • Reply
    incomeppc
    31 października 2012 at 21:50

    A law firm 150 mg viagra for sale  Agents used for anorexia or weight gain .

  • Reply
    Gregorynep
    24 czerwca 2024 at 13:42

    chri.chris140@gmail.com

Leave a Reply