Coś mnie dzisiaj napadło. No nie dosłownie, bo w takim przypadku złamałabym napastnikowi ręce, nogi i nos. Napadł mnie sezon na porządki. A zaczęło się od wczorajszego spotkania z Doris, w trakcie którego przerobiłyśmy więcej tematów niż Polska Agencja Prasowa. A swoją drogą, że jeszcze nie wpadli w tej instytucji na to, żeby zatrudniać wyłącznie kobiety. Bo kto inny potrafi zrobić 7 rzecz naraz, wyciągnąć najtajniejsze informacje od rozmówcy i jeszcze mieć czas na kawę, ciasto i spiłowanie paznokci.
No więc w trakcie takiego spotkania z Doris przy herbacie św. Dominika (pełnej anyżu, cynamonu i płatków krokosza – cokolwiek by to było), zdążyłyśmy nadrobić kilkumiesięczne zaległości w newsach, odbyć seans psychoterapii, wymienić się namiarami na ludzi, którzy mogą nam rozwiązać kilka problemów i spraw superważnych. A przy okazji Doris narysowała mi „fengszujowską” siatkę Bagua i wyjaśniła o co w tym chodzi. I w sumie wielkiej rewolucji w domu nie musiałam robić, bo sama intuicyjnie przetargałam łóżko z jednego pokoju do drugiego, bo w tym pierwszym brakowało mi jakiś fluidów.
Później okazało się, że spałam w pozycji „na trupa”, czyli głową do okna a nogami do drzwi, a cała energia, która wlatywała oknem, przelatywała przeze mnie i… uciekała drzwiami. No to jak miałam się w takiej sytuacji wysypiać!
W strefie „kariery” mam przedpokój. Pusty. No dobra, zawalony butami i ciuchami, znaczy – trzeba zrobić selekcję, żeby się w robocie ruszyło.
W strefie „ja” – mam swoją ulubioną sofę, którą obiłam na nowo, bo Zocha pazurami zrobiła z poprzedniej tapicerki „jesień średniowiecza”. Lubię tu przebywać, więc jeśli zmiany, to nie tu.
Strefę „nauki” mam zawaloną książkami. I wszystko byłoby fajnie, gdyby mnie te półki tak nie wkurzały. No nic, kiedyś (czytaj: niedługo w napadzie dzikiego szału) je zmienię. Na razie postanowiłam zrobić tam porządek. Zostawiłam tylko te książki, które są dla mnie ważne i te które zamierzam przeczytać (bo kolejka książek do czytania zaczyna wyglądać już jak pociąg TGV). Resztę chciałam zawieźć do pogotowia opiekuńczego. Nikt nie odbierał telefonu. Trudno, ich strata. Postanowiłam zawieźć książki do osiedlowej biblioteki. Gdy wychodziłam z klatki schodowej, spotkałam sąsiadkę z bloku.
– Nie chce pani jakiejś książki do poczytania? – zapytałam targając wielki wiklinowy kosz i reklamówę pełną książek.
– No pewnie – powiedziała i zaczęła przeglądać zawartość koszyka.
– I to tak na zawsze? Bez oddawania? – upewniała się jeszcze
– Tak, na zawsze – uśmiechnęłam się.
To cudowne uczucie sprawić komuś tyle radości taką małą rzeczą.
– Ale Pani ma tych książek! – mówiła sąsiadka w wyraźnym szoku.
– Nie chciałaby Pani widzieć ile jeszcze mam w domu – odpowiedziałam i dotargałam resztę do samochodu.
Na parkingu przed biblioteką zostawiłam auto i wyjęłam kosz z bagażnika. Najpierw wypadły mi z niego książki, a potem urwało się w nim ucho.
Do biblioteki dotarłam umęczona i mokra jak szczur.
Panie bibliotekarki – wniebowzięte. Gdy dzwoniłam do nich wcześniej z pytaniem czy są zainteresowane, pewnie myślały, że przywiozę jakiś szrot z `56 roku. A tam nówki, funkiel nieśmigane! Zanim trafią na biblioteczne półki, pewnie panie przez długi weekend przekartkują w domowych pieleszach co ciekawszą pozycję. I dobrze. Przynajmniej będą wiedzieć co posiadają.
Nie wiedziałam, że to tak strasznie fajna rzecz widzieć w oczach drugiego człowieka taką ekscytację. W sumie co ja się dziwię – sama zapominam o bożym świecie, gdy dorwę się do fajnej książki. Wtedy może się nawet zupa przypalać, UFO lądować i świat kończyć, a ja i tak nie będę widziała nic poza białymi kartkami z czarnymi mróweczkami.
Wróciłam do domu, a potem od razu poleciałam na zakupy. Potrzebowałam świeczek. W strefie „drzewa rodziny” miałam umieszczone nasze zdjęcie. A to strefa przodków. I to na dodatek tych, którzy odeszli. Natychmiast zdjęłam zdjęcie i przeniosłam je do strefy „związku”. W strefie „drzewa rodziny” mam teraz ekspres do kawy (smacznego), barek z alkoholem (czym chata bogata), suszarkę do ziół (naoczny efekt przemijania) i lampion ze świeczką (nie wszystkim mogę w każdej chwili zapalić ją na cmentarzu).
Nowe świeczki popłynęły i to dosłownie … Zalały mi ekspres do kawy, blat barku i białą ścianę … na różowo!
No to sobie rodzina poszalała.
W strefie „dobrobytu” mam kuchnię.
– Czy to jest dobre rozwiązanie? – pytałam Doris
– No pewnie, a dlaczego nie.
– A bo czytałam kiedyś, że jak ma się kapiący zlew, to tak samo ucieka kasa – wyjaśniałam Doris
– No co ty – uspokajała mnie Doris – to ma być miejsce, gdzie nie będzie bałaganu. Ja mam w tym miejscu pieniądze.
Gdy to usłyszałam, natychmiast przeniosłam moją skarbonkę z drzewa rodzinnego do dobrobytu.
Na miejscu „sukcesu” mam … kibel.
Zajeeee… fajnie.
– Nie przejmuj się – Doris podnosiła mnie na duchu – wystarczy, że będziesz zamykała toaletę, żeby te wszystkie „fluidy” nie rozprzestrzeniały się na chatę.
Tak, ja to mogę sobie opuszczać klapę i zamykać drzwi, ale wytłumacz to facetowi, z którym się mieszka.
W strefie „związku” mamy teraz sypialnię. Tę nową. Świetnie mi się tu śpi, nie leżę już na przestrzał, a poza tym mamy teraz sypialnię z balkonem, co cuuuudownie sprawdza się zwłaszcza latem, gdy upały nawet w nocy dają się we znaki. W ekstremalnych momentach latem kimałam na balkonie w hamaku. Gdyby jeszcze te ptaki tak nie darły japy o poranku, śmieci wywozili trochę później i gdyby jeszcze ten nowy hamak nie był taki wywrotowy ….
Kiedyś jak spadłam na dechy, obudziłam nie tylko Gregora, ale i chyba pół osiedla.
Takie się echo rozniosło.
W strefie „hobby i dzieci” stoi ściana. Zastanawiam się czy jej nie zburzyć. A co mnie obchodzi, że to ściana nośna.
Strefa „przyjaciół” obwieszona jest aniołami. No i tak ma być.
Po całym dniu stwierdzam jedno – to „fengszujowanie” musiała wymyślić jakaś szuja. Bo łupie mnie w kregosłupie.
Czy znacie jakiegoś „fengszujorelaksatora”?
12 komentarzy
Doris
1 listopada 2012 at 14:23ufam Kasiu, że niebawem, jeszcze w tym życiu, mój rysunek w stylu newPicasso będzie wart dużą fortunę
Doris
1 listopada 2012 at 14:34no tak, sprawdzałam czy działa – działa!
Dodam zatem, że dobrze sie ubawiłam czytając Twój tekst Kasiu i mając przed oczyma różową ścianę opaćkaną woskiem. Centralne miejsce w różu :))))
Pytasz o fengszujorelakasator… polecam moje zasoby książkowe, które od roku czekają na tajfun. Od ich ilości kręgosłup stanie elastycznie i sprężyście na baczność, z wrażenia. Daję słowo.
kate
8 listopada 2012 at 18:26new Picasso czy impresjonizm – jak zwał tak zwał, najważniejsze, że artyzm pełną gębą 😉
kate
1 listopada 2012 at 18:48normalnie chyba się skuszę
Helen
7 listopada 2012 at 10:20Kiedyś mnie to też napadło, ale miałam jakby mniejsze możliwości działania. Męża jeszcze mogłam przestawić, ale kibla z sypialnią już nie. To w co wierzę w feng shui, to a) spanie – rzeczywiście lepiej się śpi mając oparcie w ścianie albo chociaż w zagłówku. Najgorzej jest wisieć pośrodku pokoju, b) praca za biurkiem – też trzeba mieć oparcie w ścianie czy regale, broń Boże siedzieć tyłem do okna na przelocie okno-drzwi. c) niby nie powinno być w domu za wielu ostrych kantów, ale jak to zrobić, skoro wszystkie obrazki, meble, telewizor, DVD itp. mają rogi. Ale można przynajmniej spróbować wymienić to co się da na zaokrąglone. Tylko czy to coś daje… – nie mam pojęcia.
kate
8 listopada 2012 at 18:28Helen krawędzie z założenia wysyłają „strzały” które strzelają w ciebie. więc kochana bierzesz pilnik i jedziesz po krawędziach 😉
Brader Qba
7 listopada 2012 at 13:42Siostra, sukces w kiblu to także ważna rzecz 🙂 Wiedzą coś o tym ci, którzy walczą z zaparciem.
Ja z kolei w świątyni dumania mam strefę nauki i to by się nawet zgadzało. Ile to książek się człowiek naczytał na kibelku to już nawet nie zliczę, a jakim mądrym się z niego wychodzi. Najlepsze lata swojego życia spędziłem na ki… No tu już się lekko zagalopowałem 🙂 Pozdrawiam.
kate
8 listopada 2012 at 18:32ja tam mam inne wspomnienia z kiblem związane z tobą 😉 to jak mi kiedyś w ramach zabawy psiknąłeś dezodorantem po oczach, jak w odwecie otwierałam ci drzwi od klatki schodowej żeby sąsiedzi widzieli twoją kiblową nasiadówkę, że już o słynnej akcji o kryptonimie „dupsko” nie wspomnę 😉
jadwiga
8 listopada 2012 at 12:47Cos za rzadko piszesz, zdecydowanie, nie wiem czy ci fegszuja przeszkada a może cóś innego. ale w sprawie kibla z bratem się zgadzam pół studió na kiblu przeorałam, znaczy to było najcischsze miejsce i mozna się było zamknąć na hak! teraz zaś choć mam ciut wiecej przestrzeni ona tak szybko się zagraca, a książki regularnie odjeżdżają do znajomych i do biblioteki ( a propos u mnie na stronie jest recenzja książki z cyklu polecam) polecam bo smaczna z zało,żenia i ma mnóstwo fajnych przepisów kulinarnych oprócz swietnych opowieści dziwnej tresci. A feng szuja? hmmm, zanim dojdę od początku do końca to nie wiem który to róg szczęścia, a który odwrotnie, gdzie jest to bogactwo? chyba go zgubiłąm i gdzie jest lepiej niż w moim łóżku, ech, wszystko sie kręci, buziaki kochana, buziaki!
j
kate
8 listopada 2012 at 18:35wiem wiem Jadwiga, sama sobie w ramach kary zarządzam klęczenie na grochu 😉 a co do fengszui, to strefę bogactwa masz tam gdzie najszybciej zapełnia ci się skarbonka. nie uwierzysz ale odkąd przestawiłam moją do strefy bogactwa ciągle znajduję jakieś drobne po kieszeniach które dorzucam do skarbony, więc coś w tym musi być 😉
jadwiga
10 listopada 2012 at 08:40znaczy musze znaleźć książkę znowu aby wyszperac ten kąt bogactwa bo jakoś nie pamiętam i skarbone ta łup ustawię i może jakieś dziesięciogroszówki bedę znajdoawała, coś zawsze uzbieram skoro w kumulacji jakoś nie wyszło
j
kate
2 grudnia 2012 at 19:56Nastaw się Jadwiga, że 10 złotówki będą ci się walały po kieszeniach. Podobno połowa sukcesu to głowa i myśli 😉