Dzień moich urodzin zawsze wygląda tak samo – cały świat składa mi życzenia, a wyhodowany we własnym domu mąż udaje, że nie wie o co chodzi. Je śniadanie (sam se zrobił), ogląda telewizję (sam se ogląda) i wyłazi do pracy (to też bez mojej pomocy). I nie wpadnie na pomysł, że może mi też można by podsunąć choćby kanapkę ze starego chleba odgrzanego w tosterze, kawę pod nos podstawić i życzenia jakieś złożyć.
O nieeee! Co to to nie.
On atrakcje zostawia na popołudnie.
W tym roku i tak wylazł przed szereg. Zapytał o której kończę pracę!
Znaczy coś kombinuje.
Wykombinował obiad w mojej ulubionej knajpce Casa Mia. Wcześniej jednak zlądowaliśmy do domu, żeby zostawić całe tony sprzętu który targamy z i do pracy.
„A prezent chcesz teraz, czy po obiedzie” – usłyszałam kiedy zaliczałam jeszcze wizytę w łazience.
„No jasne, że teraz” – nie wahałam się ani chwili.
„To sobie musisz go znaleźć” – usłyszałam w odpowiedzi
„Już to zrobiłam” – krzyknęłam czym wprawiłam go w prawdziwe osłupienie
„No ale jak?” – znaki zapytania wypisane miał nawet w oczach
„Z perspektywy łazienki” – odpowiedziałam jakby to wiele miało wyjaśnić.
Kartonik z iPadem upchnięty był między książki w pokoju, ale jego biel biła po oczach jak lampa fluorescencyjna w dyskotece.
I nic tam, że wcześniej wysłałam zapotrzebowanie na … dmuchany materac. Taki do pływania w jeziorze, co to mi go nikt w dzieciństwie nie kupił.
W myśl zasady „kochanie ty jesteś najdroższa” (tylko nie wiem dlaczego on rozpatruje to akurat w znaczeniu dosłownym), dostałam sprzęt, z którego oczywiście najbardziej ucieszył się … mój własny mąż.
Kiedyś nawet myślałam, żeby też zacząć na jego urodziny kupować mu rzeczy, które mi samej sprawią największą przyjemność. Ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Bo o ile jeszcze masaż albo damska bielizna mogłyby go jakoś zadowolić (masaż na nim, bielizna na mnie), o tyle już zakup damskich butów lub torebki na jego urodziny pewnie nie spotkałby się z wielkim entuzjazmem.
Ale nic to.
Po szybkim rozpracowaniu sprzętu, obiedzie w Casa Mia, postanowiłam kuć żelazo póki gorące (bo przecież jubilatce się nie odmawia). Wiedziałam, że nawet w urodziny na zrealizowanie marzenia pt. „pomasujesz mi plecy” nie mam co liczyć, więc postanowiłam zaszaleć w dziale z napisem „życzenia ciężkie do zrealizowania, ale od biedy ujdzie”.
„No to może pojedziemy na basen do Drzonkowa” – przyszarżowałam.
Spojrzałam na minę.
Cierpienia Młodego Wertera to przy tym małe Miki, ale jakoś przeszło.
Pojechaliśmy na 2 godziny, a zapłaciliśmy jak za cały dzień.
Ale było warto. Basen na świeżym powietrzu z biczami, „parasolami wodnymi” i tubą, co to jej we dwójkę nie mogliśmy rozbujać żeby fale zrobić. Potem jeszcze na dokładkę – pływanie w basenie o rozmiarach olimpijskich.
„Tylko płyń obok mnie i jak się zacznę topić, to mnie wyciągnij za włosy” – zdążyłam jeszcze krzyknąć nim chlapnęłam jak żaba w odmęty.
2 długości basenu i już doszłam do wniosku, że Phelpsa to ze mnie nie będzie.
Wyciągnęłam się więc na leżaku, wzięłam książkę do ręki nic mi więcej do szczęścia nie było trzeba.
Ale i tak poleźliśmy jeszcze do kina na jakąś bajkę dla dzieci.
W 3 D.
Następnego dnia świętowaliśmy dalej.
Tym razem naszą rocznicę ślubu. Podejrzewam, że specjalnie ustalił tę datę na dzień po moich urodzinach, żeby łatwiej było mu zapamiętać (w razie bazie ściągę z datą ma Władca Pierścienia na palcu z GPSem) i żeby przy okazji móc oblecieć dwie okoliczności jednym prezentem.
No to poświętowaliśmy. Ja zostawiłam go z moim prezentem urodzinowym w domu (pełnia szczęścia), a sama poleciałam na kawę do Sylwii. Tam z jej córkami zajęłyśmy się … obrysowaniem dziewczyn na kartonie po zjeżdżalni.
Po 10 latach na kartę rowerową i 5 z urzędowym papierem nie musimy się miziać ani patrzeć sobie w oczy jak spaniele.
Na to mamy pozostałe 364 dni w roku 😉
4 komentarze
jadwiga
12 sierpnia 2012 at 07:37No i pieknie, świętowanie udane, a najbardziej mi sie podobała sprawa basenu w Drzonkowie, to takie moje zawodowe skrzywienie, świetowanie w ośrodku pięcioboistó jest cool. Właśnie o tym ośrodku rozmawiałam wczoraj z Darkiem Goździakiem złotym medalistą z roku 1992 w pięcioboju nowoczesnym z Barcelony , pozdrawiam i gratulacje
j
kate
31 sierpnia 2012 at 16:48Jadwiga no to wsiadaj w jakiś pojazd i zobacz jakie tu zmiany od tego czasu
Helena
14 sierpnia 2012 at 15:50No to piękne urodziny. A po pierwszych zdaniach byłam pewna, że on w ogóle zapomniał:) Na szczęście nie wszyscy mają chroniczną sklerozę jeśli chodzi o rocznice wszelkie.
A to że wypatrzyłaś prezent, to jest piękna ilustracja mojego tekstu o męskiej spostrzegawczości. Oni myślą, że jak czegoś nie widzą, to my też nie… I tu się mylą… Wszystkiego najlepszego, Kate.
kate
31 sierpnia 2012 at 16:48Jak to mówią – sokoli wzrok i gumowe ucho to my – babeczki 😉