Kiedy rok temu Troll oznajmił, że zapisujemy Borsuka do żłobka, prawie odsądziłam go od czci i wiary. No bo jak to? Moje karmione co 3 godziny dziecko, o stałych porach rehabilitowane i wietrzone na spacerze, ma teraz iść do jakiejś… OCHRONKI (wiem wiem, to moja bogata wyobraźnia), gdzie nikt nie będzie biegł na pierwsze piśnięcie, by zobaczyć co się stało, nie poda pić, gdy dziecko będzie usychało (!) z pragnienia i nie przewinie, gdy tylko w powietrzu uniesie się aromat świeżo przetrawionego obiadu by telemarkiem wylądować w pamperze.
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Ale Troll męczył i dręczył, wiercił dziurę w brzuchu jak nie przymierzając górnik na przodku i wywiercił szczelinę. A potem jebud, pierdyknął ostatni bastion.
Zgodziłam się łaskawie na kilka godzin.
No bo jak, ja będę siedzieć w domu i nic nie robić, a moje dziecko udręczone, sponiewierane będzie przeżywało męki i katusze?
Pierwsze dni spędzałam na spoglądaniu na zegarek ile jeszcze zostało do pójścia do żłobka po Borsuka.
Gdy zobaczyłam, że moje cygańskie dziecko w ogóle nie zwracało uwagi, czy jestem gdzieś w pobliżu, trochę się uspokoiłam. W czasie gdy on bawił się z dziećmi w najlepsze, ja przeznaczałam czas na doprowadzanie mieszkania do pionu, siebie do poziomu i pozwalałam sobie na fanaberie – niejedzenie śniadania w biegu i wypicie CIEPŁEJ kawy.
Potem już było tylko… gorzej.
Zwiększyliśmy pobyt Borsuka w żłobku do późnego popołudnia, a ja miałam tyle wolnego, że aż mi się od tego w dupie przewracało.
Więc wymyślałam sobie porządki, pokonywanie Himalajów prasowania, przesadzanie badyli na balkonie…
Tylko jakoś na odpoczynek nigdy nie udało mi się wygospodarować czasu (typ patologicznie niezdolny do relaksu).
Teraz też. Byłam już tak zmęczona, niedospana i działająca jak robot, że organizm postanowił mi się zbiesić. Zafundował mi tydzień w łóżku… w towarzystwie anginy ropnej (drugiego dnia już szorowałam łazienkę – mówiłam patologia!).
Ale ja nie o tym.
Kiedy przyszedł czas opuścić żłobek beczałyśmy z paniami jak dzieciaki na koniec koloni.
Ale co zrobić, dziecko rośnie, a życie toczy się dalej.
Borsuk poszedł do przedszkola publicznego.
Integracyjnego.
I choć zgrzyt wizualny był potężny (matka Home Stager zawsze zwraca uwagę na aranżację wnętrz), nie chcieliśmy się uprzedzać.
Ale pierwszego dnia już było grubo.
Borsuk wrócił z przedszkola z odparzonym siedzeniem. Trochę się zdziwiliśmy, bo nigdy nie udało nam się uzyskać „TAKIEGO” stanu.
Drugiego dnia Troll przy odbieraniu Borsuka usłyszał: jeszcze 5 minut tylko go przebierzemy.
Ale gdy tylko dotarli do szatni, żeby założyć kurtkę, coś Trollowi zaczęło śmierdzieć.
I to dosłownie!
Okazało się, że Borsuk był ufajdany niemal po kostki.
I tak pośród rodziców ubierających dzieci w szatni, Troll zmagał się z guanem.
Oczywiście tak tego nie zostawiliśmy.
Dowiedzieliśmy się, że ktoś czegoś nie dopilnował, że pani, która miała się tym zająć przeprasza itp….
Spoko, pamiętliwi nie jesteśmy, ale zaczęliśmy się uważniej przyglądać.
Poprosiliśmy panie, żeby Borsuk jadł sam i by po posiłkach wysadzać go na nocnik.
-Ale my nie mamy nocnika – usłyszeliśmy w odpowiedzi.
-Nie ma sprawy, my przyniesiemy – zadeklarowaliśmy ochoczo.
-Nie można, przepisy Sanepidu i Pani Dyrektor nie pozwala!
Oczywiście zadzwoniliśmy do Sanepidu. I jakoś nie zdziwiło nas, gdy usłyszeliśmy, że… nie ma przepisów zabraniających używania nocnika, to tylko „dobra wola przedszkola”.
Widocznie tu tej woli zabrakło.
Głupie myśli zaczęły nam krążyć po głowach, bo to po pierwsze podobno przedszkole INTEGRACYJNE (!), gdzie chyba powinno wychodzić się naprzeciw potrzebom dzieci, które potrzebują dodatkowej opieki, a po drugie jestem ciekawa gdzie przebierają Borsuka skoro przewijaka też tam nie uświadczysz.
Pewnie przebieranie odbywa się na macie (którą zresztą sama kupiłam i zawiozłam do przedszkola) i ma miejsce w sali na podłodze (i co na to Sanepid??!).
Największym „problemem” dla przedszkola okazało się to, że Borsuk jeszcze sam nie chodzi.
No ale chyba wiedzieli jakie dziecko do siebie przyjmują.
Zanim zapisaliśmy Bora do tego przedszkola, słyszeliśmy od kadry, że uczęszczały tam też dzieci z różnymi dysfunkcjami, a także dzieci na wózkach.
Odetchnęliśmy więc z ulgą, przekonani, że z taką drobnostką jak u nas też dadzą sobie radę.
Nie dali.
Jesteśmy ludźmi, którzy raczej starają się ułatwiać, a nie utrudniać życie.
Daliśmy im spacerówkę, żeby Pań nie absorbować dźwiganiem Borsuka, gdy będą wychodzić na wycieczki.
Załataliśmy jedną dziurę, a tu pojawiały się dwie następne.
Bo Panie „nie mogą tylko zajmować się naszym dzieckiem, które nie chodzi, a jak wstaje i przemieszcza się przy meblach to może upaść na inne dzieci i zrobić im krzywdę, a one odpowiadają za bezpieczeństwo całej grupy”.
Z tego co słyszałam, dzieciaki w przedszkolach naparzają się czasem tak, że kłaki lecą, siniak na siniaku wyłazi, a i krew czasem tryśnie.
Aż gryzłam się w język, żeby nie powiedzieć to o czym myślałam: że panie w prywatnym żłobku jakoś we dwie czy trzy potrafiły ogarnąć 20-stkę maluchów, w tym połowę niechodzących i jakoś nie narzekały.
Widocznie chcąc mieć z Borem spokój, zorganizowano dodatkową Panią, która miała się zajmować naszym dzieckiem.
Generalnie z tym naszym Borsukiem to był wieczny „kłopot”.
Kiedy chcieliśmy, by uczęszczał z dziećmi na zajęcia angielskiego, który sprawia mu tyle przyjemności i który uwielbia, usłyszeliśmy w odpowiedzi:
-Niech się najpierw polskiego nauczy!
W trakcie jakiegoś zebrania, gdy zapytałam o trening czystości, usłyszałam, że panie próbowały go posadzić na toaletę, ale krzyczał, wrzeszczał, miotał się (??!!!???)….. i sobie odpuściły.
Normalnie ciarki przeleciały mi po plecach.
Kategorycznie zakazałam tego typu praktyk.
Usłyszałam przy okazji, że do prób odpieluchowania wrócą… jak będzie ciepło.
Czyli kiedy, gdy Borsuk będzie miał prawie 4 lata???
Spanie to następna rzecz do rozwiązania.
Borsuk chodził do grupy z 4 latkami.
Między dziećmi rok różnicy to przepaść.
A dodatkowa to ta, że tamte – zdrowe dzieciaki nie mają za sobą notorycznych pobytów w szpitalu, operacji, czy rehabilitacji. Nie doświadczyły atrakcji, które przystopowały ich rozwój.
-Dzieci w grupie 4 latków nie śpią! – usłyszeliśmy
Więc tłumaczymy, że Borsuk w odróżnieniu od innych dzieci po przedszkolu uczęszcza jeszcze na zajęcia rehabilitacyjne i ta drzemka koło południa jest mu absolutnie potrzebna.
Najpierw zdecydowano o wstawieniu leżaczka do sali.
Kiedy to nie zdało rezultatu, (bo jak tu spać, gdy drzemka jest nieobowiązkowa, więc dzieci zajmują się różnymi rzeczami takimi jak oglądnie książeczek, czy kulanie się po dywanie) zadecydowano o przeniesieniu na ten czas Borsuka do sali, gdzie śpią młodsze dzieci.
-A jak sobie radzi z jedzeniem? – zapytałam podczas zebrania, by po chwili konsternacji usłyszeć, że…. panie go karmią, bo…. „on ma być najedzony, a poza tym Borsuk trochę rozlewa, a one nie chcą żeby się poparzył, albo pobrudził”.
Nie wierzyłam w to co słyszę.
To oni tam im podają wrzątek?
I nie wiedzą co to fartuszek?
I że brudne rzeczy dadzą się wyprać?
Nie pomagało nawet, gdy mówiłam im, że Borsuk w domu je SAM!
Ręce mi opadały z każdym dniem coraz bardziej.
Ale nie wiedziałam, że mogą zjechać jeszcze niżej.
Gdy któregoś dnia odbierałam Borsuka z przedszkola wcześniej, by pojechać do Poznania do lekarza – zdębiałam. Wchodzę do sali, gdzie dzieci miały rytmikę i co widzę?
Wszystkie maluchy ulokowały się na podłodze przy pianinie i śpiewały piosenki, a Borsuk – siedział z boku sali na ławce, u pani opiekunki na kolanach!
Na zajęciach, które Borsuk uwielbia i za które my dodatkowo płacimy!!!!!!!
Wtedy czara goryczy się przelała.
Mieliśmy dość.
Gdy następnego dnia Troll próbował wyjaśnić sytuację, wiele się nie dowiedział.
Próbowano mu nawet wmówić, że było inaczej niż widziałam!
-Mamy wrażenie, że traktujecie nasze dziecko jakby wymagało jakieś specjalnej troski – Troll jeszcze usiłował wyjaśniać, że nie jesteśmy rodzicami, którzy trzymają dziecko pod kloszem, chuchają dmuchają i przecierają jeszcze szybkę ściereczką.
A co w odpowiedzi usłyszał?
-A uważa Pan, że nie wymaga?
Po tym klamka zapadła.
Jeśli dziecko w przedszkolu integracyjnym ma być utrapieniem, czy źródłem kłopotów, to my bardzo dziękujemy.
Nie mamy dziecka z porcelany. Wręcz przeciwnie – chcemy, żeby jak najszybciej nadrabiał to, czego od życia nie dostał na starcie.
Żeby pokonywał trudności, o których inne dzieci nawet nie mają pojęcia.
Żeby doskakiwał do poprzeczki, którą ustawiają mu starszaki.
Chcemy, żeby się rozwijał, a nie uwsteczniał!
Decyzja o zmianie przedszkola zapadła z dnia na dzień.
W tydzień załatwiliśmy wszystkie formalności.
Gdy Troll poszedł poinformować Panią Dyrektor, że dziękujemy im już za współpracę, pytanie Pani Dyrektor brzmiało nie: Dlaczego?, tylko
-Do jakiego przedszkola teraz idziemy.
To już nie wymaga, żadnego komentarza…
Teraz jesteśmy tam, gdzie ludzie mają coś, czego nie kupi się za żadne pieniądze, ani nie wytłumaczy żadnymi słowami – DUŻE SERCE I EMPATIĘ!
1 Comment
Marta
23 marca 2018 at 15:53Witam.bardzo zaciekawil mnie artykul.moja corka rowniez ma niepelnosprawnosc ruchowà. I jestem na etapie szukania przedszkola integracyjnego..bardzo chcialabym dowiedziec sie o ktorej przedszkola chodzi.mam nadzieje ze nie Lokomotywa.bo rozwazam poslanie dziecka do tego przedszkola..bo jest blisko nas.. prosze napisac . jesli to nie tajemnica..