Dziś Borsuk ma 5 miesięcy. Niby niewiele, ale kiedy spojrzy się na to co chłopak przez ten czas przeszedł, to pewnie ma on wrażenie jakby był na tym świecie jakieś… 20 lat. Dla mnie to z kolei jeden wielki, długi, niekończący się dzień.
Bez nocy.
Bo w nocy też odbywa się karmienie Borsuka.
Kiedy dzwoni budzik, pierwsze minuty są jak ta chwila za czasów podstawówki „mamooooo jeszcze 5 minut” – obiecywało się i kładło na drugi bok.
Po 5 minutach powtarzaliśmy to samo.
10 minut później też.
Ale teraz zrywam się o 3.00 nad ranem i cieszę się jak głupia.
Że je(st), że je, że je(st) bez rury w nosie.
Jestem zmęczona jakbym przeryła rękoma Saharę. Ale wszystko mija o 6.00 nad ranem, kiedy to Borsuk budzi się na dobre. Zapominam, że spałam jakieś 1,5 godziny w porywach do dwóch. Jeśli się uda, mam w nocy ze dwa takie półtoragodzinne „sety”. Jeśli są trzy- to już prawdziwa rozpusta.
O 6.00 rano ładują mi się baterie jak w elektrowni i zasuwam. Karmię Borsuka, przewijam, piszczymy albo pierdzimy buzią, męczymy zabawki, szczekam udając Bobika (Borsukowego zabawkowego psa).
Później tata Troll przynosi mamie śniadanie i idzie do pracy. W tle leci Dzień Dobry TVN. Jednym okiem i jednym uchem podglądam i słucham, jedną ręką popijam kawę. Drugie oko, ucho i ręka nakierowane są na Borsuka.
– Dzień dobry, czy Pani jest mamą Borysa? – usłyszałam w słuchawce telefonicznej.
– Tak – potwierdziłam.
– Pan doktor nie będzie mógł was przyjąć w piątek, czy moglibyście przyjść dzisiaj? – mówiła słuchawka
– O której? – próbowałam doprecyzować.
– Przed 13.00 – powiedziała słuchawka.
Spojrzałam na zegar.
Była 11.30.
Zagotowało mi się w mózgu, skalkulowało i wypluło:
– Ok. Damy radę.
Słuchawka się rozłączyła, a ja włączyłam turbodoładowanie.
Czynność nr 1 – przebiórka Borsuka.
Borsuk chwilę wcześniej zrobił się czerwony na twarzy, napiął się jakby podnosił ciężary, a potem szelmowsko uśmiechnął.
– Ooooo Borsuk, druga kupa! Ale jakaś taka mała… – powiedziałam i zaraz mnie zmroziło.
Reszta była na plecach.
I śpiochach.
A za chwilę również na naszym prześcieradle.
Oprócz przebrania Borsuka, musiałam też zmienić pościel.
Czynność numer 2 – karmienie.
Borsuk zajął się mlekiem w sposób artystyczny. Usmarował sobie nim buzię, śliniak, a ja pilnowałam, żeby reszta nie znalazła się na świeżo założonym bodziaku.
Chłopak nie spieszył się zbytnio.
Nie to co mamunia.
Kontrola czasu 12.00. Luuuzik.
Borsuk najedzony, zbytnio nie uświniony.
Czynność numer 3 – ubieranie Borsuka do wyjścia.
Zakładanie czapki – ryk. Przy kurtce – szał. Wsadzenie do śpiwora – jakby go ktoś ze skóry obdzierał.
Czynność numer 4 – ubieranie mamuni.
Mamunia wskakuje w buty i kurtkę i już gotowa.
Czynność numer 5 – wychodzenie z domu.
Mamunia z szybkością spadającego z kosmosu Baumgartnera oblatuje mieszkanie próbując przypomnieć sobie czy zgasiła wczoraj wszystkie świeczki, wyłączyła czajnik, gaz, podgrzewacz, ekspres do kawy, światła. Czas ogarniania – 3 sekundy.
Kolejne dwie zajmuje zabranie torebki i Borsuka, zerknięcie, czy Zośka nie spierniczyła przez uchylone drzwi na klatkę schodową. Dalej trzaśnięcie drzwiami, położenie Borsuka w śpiworku na moich kolanach i z pozycji kucającej przekręcenia klucza w drzwiach.
Borsuk wije się jak ośmiornica. Ja zbiegam na parter.
Czynność numer 6 – pakowanie Borsuka do wózka.
Jedną ręką ogarniam ośmiornicę, druga w tym czasie przesuwa wózek sąsiadów, żeby dostać się do swojego. Po zamianie pozycji bolidów, ręka rozpina osłonę wózka. Rzut Borsukiem do celu, podniesienie budki, zapięcie osłonki, podniesienie rączki (bo miejsca mało, to trzeba minimalizować zajmowanie przestrzeni), zamontowanie torebki, otwarcie jednych drzwi, odebranie poczty, otwarcie drugich drzwi, zjechanie po schodach i gotowe.
Jestem spocona.
Nie, jestem mokra jak szczur.
Kontrola czasu: 12.20.
Phi, jeszcze zdążymy pojechać na spacer.
12.45 – wjeżdżamy do przychodni.
Jedne drzwi. Rzadko kiedy ktoś cię przez nie przepuści, jeszcze rzadziej je przytrzyma.
Dalej – winda.
W sumie dwie, ale każda wolno jeździ.
Czekam. Czekam. Czeeeekam. Czeeeeeeeeeekam. Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeekam.
Przyjeżdża. Wyładowana po brzegi. Dzisiaj mam fart – nikt nie pcha się, żeby wjechać na pierwsze piętro. Otwieram drzwi, bo żadna z wysiadających osób nie wpadnie raczej na to, żeby je przytrzymać. Ładuję się do środka, zniżam rączkę od wózka, żeby zamknąć drzwi od windy.
Jadę.
Długo jadę.
Wysiadam. Znowu walczę z drzwiami. Wjeżdżam w korytarz wypełniony ludźmi. Ustawiam się w kolejce do rejestracji. Do drzwi pędzi pan z książeczką zdrowia.
– Tu obowiązuje kolejka – informuję widząc jak łapie za klamkę.
– Ale ja tylko chcę się zarejestrować – mówi pan.
– Czyli tak jak wszyscy – mówię pokazując długi ogonek.
Ja (ostatnimi czasy) robię się twarda, a pan – mięknie.
Wędruje na koniec.
Borsuk krzyczy, bo zbierają mu się gazy.
Gdy przychodzi moja kolej, wjeżdżam wózkiem do rejestracji.
Ciasno jak jasny gwint.
– My chcieliśmy się zameldować, że dotarliśmy – mówię do pani w rejestracji.
– Numer 9 – odpowiada pani, a my dziękujemy i wychodzimy.
Ustawiamy się w nowej kolejce.
Badanie idzie szybko. Nawet za bardzo. Po USG bioderek nawet nie jestem w stanie ubrać Borsuka. Pani doktor chciałaby jeszcze porozmawiać, ale pielęgniarka ma taki wzrok, że kończę szybko rozmowę, zabieram Borsuka z gołymi nogami i wychodzimy na korytarz. Na szczęście, tam są przewijaki.
Borsuk znowu robi się czerwony i zaczyna ryczeć.
Teraz już nie wiem czy męczą go gazy, czy ja – zakładając mu czapkę, kurtkę i śpiwór.
Wyjeżdżamy. Czekamy w kolejce do windy. Zjeżdżamy na parter, użeramy się z drzwiami od windy. Z drzwiami wyjściowymi już nie, bo jakiś pan pomaga.
Uśmiecham się, dziękuję i pędzę do domu nakarmić Borsuka.
Wysoki podjazd na schodach, otwarcie drzwi od klatki, jeszcze jedne drzwi, parkowanie, wyciąganie miotającego się Borsuka, schody, przykucnięcie, położenie Borsuka na kolanach, otwarcie drzwi, rozbieranie, karmienie, ubieranie, ponowne wyjście.
Przykucnięcie, Borsuk na kolanach, zamknięcie drzwi, podniesienie Borsuka, schody, pakowanie Borsuka do wózka, jedne drzwi, drugie, schody….
Godzina 14.00.
Jedziemy na rehabilitację. Zasuwam tak, że na miejscu jestem po 15 minutach. Mam jeszcze mnóstwo czasu, więc zajeżdżam na ryneczek po zakupy. Robię je tak szybko, że zostaje jeszcze trochę czasu na spacer. Jeździmy gdzie się da.
O 14:45 pędzimy z Borsukiem na „siłkę”.
Parkowanie, rozbieranie, przebieranie, czekanie.
Na zajęciach Borsuk jest spokojny.
Do czasu.
Do czasu, bo znowu zaczynają go męczyć „bąki”.
Ryczy, pierdzi, a my uspokajamy go i czekamy.
Borsuk ćwiczy na golasa, więc nic dziwnego, że chwilę później obsikuje ręcznik, na którym leży.
Po zajęciach ubieranie (z rykiem), pakowanie do wózka i jazda do domu na karmienie.
Wysoki podjazd, jedne drzwi, drugie, parkowanie, wyjmowanie Borsuka, schody, przysiad, odkluczanie, podnoszenie, zamykanie drzwi, rozbieranie, karmienie.
Potem już tylko kąpiel, jeszcze jedno karmienie, czytanie Kubusia Puchatka i usypianie Borsuka.
Gdy Borsuk odpływa, ja dla relaksu oglądam Fakty.
Ukraina, Putin…
Co dalej?
Nie mam pojęcia.
Zasypiam.
Na 20 minut.
Wstaję wyspana jak po całej nocy.
Znowu mogę działać.
To jeszcze tylko jakieś 3 karmienia i znowu… 6.00 rano.
Dzieeeeeeeeeeeeń Dooooooooobry!
7 komentarzy
jadwiga
5 marca 2014 at 06:07męczysz mnie tymi rachunkami, no ale jak już Borsuk podrośnie i zacznie na dobre mieć swoje zdanie i gadać do rzeczy a nie do ludzi i wychodzić trzaskając drzwiami aby wrócić do domu sześć godzin później aniżeli się umawiał, powiesz sobie, cholera jak był mały miałam życie jak w Madrycie, teraz to mam nerwy
trzymaj się, wiem, że nie jest łatwo, całusy
j
kate
5 marca 2014 at 07:50No i teraz Jadwiga napędziłaś mi strachu…
P.S. A rachunki to nie moja sprawka 😉 to pewnie jakiś pan Google wymyślił siłkę dla IQ…
jadwiga
5 marca 2014 at 10:40Wiem co piszę dwóch chłopów i kobitkę mielim, teraz chopy jeden 45 i 36 a kobitka 44 wiec miałam ćwiczenia, jakie chcesz, byli sprawni do imętu
j
Helen
6 marca 2014 at 09:27Czuję niedosyt. Zabrakło mi jeszcze jednego suspensu, że wybiegłaś z domu… bez Borsuka. I zorientowałaś się w przychodni:))
No dobra, tak sobie pokpiwam, ale z jednej strony ten opis brzmi jak kronika z sowieckiego łagru, z drugiej strony Jadwiga ma absolutną rację – zatęsknisz za tym czasem:)) Ale i tak bardzo dzielnie to znosisz:))
kate
6 marca 2014 at 21:49Kurde Helen to już 2 punkt karny u ciebie 🙂 Muszę wrócić do formy, bo przez to macierzyństwo znormalniałam 🙂 hehehe
Helen
8 marca 2014 at 18:52Oj tam, zaraz karny…:))) Tak dobrze piszesz, że sensacyjna powieść ci wychodzi, więc się robię wymagająca. Żeby nie moje doświadczenia z książką sama bym cię namawiała, żebyś wydała swoje doświadczenia w takiej formie. I spróbuj zachować normalność jak najdłużej, postaraj się nie zwariować:)))
kate
9 marca 2014 at 19:53Sensacja??? Myślałam że raczej dramat albo thriller 😉
No to mi napisz właśnie jakie to są ekscesy w wydawaniu książek, bo mnie tu towarzystwo ciśnie 😉 Mój mail to katezgora@poczta.onet.pl
Co do wariactwa to nie obiecuję, że długo zachowam normalność. Szanowny małżonek to pewnie by Ci powiedział, że normalna to ja raczej nigdy nie byłam.
Ale w tym szaleństwie jest metoda!